poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Wielkanocne śniadanie i lany Poniedziałek

Dziś poniedziałek wielkanocny...jesteśmy już po wizycie u moich szefów, która niestety dla niektórych okazała się katastrofą :/ i tym razem nie byłam to ja! Historia masakryczna, ale mam nadzieje, że skutki nie będą opłakane. Mój mąż leży w łóżku i chyba jeszcze dyszy...Mam nieprzespaną noc, ale mimo wszystko o śniadanku wielkanocnych wspomnę:) A towarzyszy mi muzyka Michała Lorenca...jeśli go nie znacie to czas najwyższy...jest magiczny!Co prawda słuchając jego muzyki mam wrażenie, że Cyganie mi grają do ucha, ale pal licho...taniec Eleny..

Śniadanko wielkanocne a raczej jego główne danie czyli barszcz miał charakter biłgorajski..nie wiem czy co roku uda mi się go przemycić, bo mój mąż ma inne wspomnienia z wielkanocnego stołu, ale w sumie po wczorajszej imprezce zrobi dla mnie wszystko!
 Tak wyglądał nasz koszyczek wielkanocny...niestety mój mąż nie dotarł do kościoła i jedliśmy pokarmy nieświęcone, ale cóż Londyn nie ułatwia nam życia:/Chęci mieliśmy dobre...a wyszło jak zawsze:/
 Nie zabrakło jednak baranka, chlebka, który Grzesiek sam upiekł, jajeczka, sera białego, soli, kiełbaski i mięcha...zabrakło niestety korzenia chrzanu, ale nawet Turcy go nie sprzedają:/
Wielkanoc może nie jest tak efektownym świętem jak Boże Narodzenie, ale mam cudowne wspomnienie...co roku tego dnia całą naszą 4 budziły dźwięki i zapachy wykradające się z kuchni..otwieraliśmy nasze leniwe oczęta i maszerowaliśmy zaspanym krokiem do kuchni...a tam mama i tato przygotowywali śniadanie...promienie wiosennego słoneczka pukały do okien a aromat święconki i widok pyszności, które tylko na nas czekały rozwiewały wszystkie troski...a potem, kto pierwszy do łazienki..kto pierwszy chwyci największą miskę z barszczem...nie miałam szans z trzema facetami...siadaliśmy wszyscy przy stole w kuchni i pałaszowaliśmy barszczyk do ostatniej kropli...przenieść się wehikułem czasu...zobaczyć ich wszystkich...i poczuć polskie promyki słoneczka...to moje życzenie wielkanocne...
Przygotowanie barszczu, którym rodzice raczyli nas każdego wielkanocnego poranka jest bardzo proste.
 Kawałek mięsa..schabu, biodrówki lub inne chudziutkie mięsiwo gotujemy w wodzie posolonej i popieprzonej. Dodajemy kilka listków laurowych i kilka ziarenek ziela angielskiego. Gotujemy do momentu aż mięsko będzie mięciutkie niczym ciepła kajzerka. Święconkę kroimy w kosteczkę i zalewamy wywarem. Najważniejszy składnik to chrzan...nadaje charakter i majestatyczny smak temu daniu:)-tak mawia mój tato i ma rację. W tym roku nie mieliśmy chrzanu i chyba dlatego nie smakowało mi jak u rodziców...nigdy nie będzie tak smakowało :/
 To jest wersja stołu wielkanocnego w wersji mojego męża..nie wiem co tam robi tequila, bo jej nie piliśmy do śniadania:/ ale jemu często miesza się w informatycznej główce:p A poniżej moja wersja:
Szkoda tylko, że żonkile nam nie rozkwitły na czas:/ ale w tym roku wszystko się spóźnia:(
Natomiast w niedziele wielkanocną zostaliśmy zaproszeni do Basi i Piotrka-moich szefów:) Cudowni i przesympatyczni ludzie, dzięki którym pobyt  w Anglii jest jeszcze znośny. Basia przygotowała tradycyjny,polski barszcz z białą kiełbaską...i tu podbiła serce mojego męża...bo to właśnie są smaki z jego rodzinnego domu. Natomiast Piotrek zaserwował nam pieczoną baraninę i Tajine (tadźin)-marokańskie danie, pieczone w glinianym kominie.
Basia gotuje tradycyjne potrawy, a Piotrek specjalizuje się w kuchni egzotycznej...są doskonałymi kucharzami...i dziwie się, że do tej pory nie mają swojej restauracji:) Było smacznie i miło...do pewnego momentu, ale to już inna historia... :) Mokrego dyngusa:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz