wtorek, 12 listopada 2013

Domowy kisiel.

Listopad będzie miesiącem deserów! Nie mam wyjścia, bo wałówka od rodziców przerosła nasze oczekiwania i nie wiem w jakim czasie uda nam się spałaszować wszystkie pyszności, które nam podarowano! Jak dobrze było znaleźć się kilka dni u mamusi.. nikt tak nie zadba i nie pocieszy jak ona! W jej oczach zawsze jestem za chuda więc jadłam bez wyrzutów sumienia! Oczywiście nie obyło się bez kazań..dlatego od dziś postanawiam pić przynajmniej 1 litr wody, 2 zielone herbaty i jeść regularnie!


Pierwszy listopadowy deser może nie jest zbyt imponujący, ale za to zdrowy. Tak jakoś od rana chodził za mną kisiel..zatem sięgnęłam do szuflady z zamiarem ugotowania go. Zerknęłam mimo chodem na jego skład..tak z czystej ciekawości. Hmm smak żurawinowy..ani deka owoców żurawiny! Toż to skandal! Jakieś marne 1.1% soku z limonki, ekstrakt z czarnej marchwi i hibiskusa :/ Co to ma znaczyć?Reszta składników to chemia więc tak jakoś odeszła mi ochota na kisielowaty deser!
W końcu wpadłam na pomysł, że sama sobie go wyczaruje!
 W kuchni znalazłam jabłka, pigwowca, limonkę i rodzynki. Wszystko się przyda! Myślę, że każdy zalegający kątem owoc można do domowego kisielu wykorzystać. Pokroiłam jabłko i pigwowca w kostkę a rodzynki (kilkanaście sztuk) namoczyłam we wrzątku.
W między czasie zagotowałam 1.5szklanki wody z 3 łyżkami cukru. Wrzuciłam wszystkie owoce do wrzącej wody.
Dodałam również sok z połówki limonki. Jak owoce zrobiły się miękkie (tak po 15 minutach), wyłowiłam je i zmiksowałam. Owocową paćkę wrzuciłam z powrotem do wody.
Po kilku minutach bulgotania, wymieszałam 2 łyżki mąki ziemniaczanej w odrobinie gotującej się wody. Koniecznie należy pozbyć się grudek (sitko nadało się idealnie). Dodałam zagęszczacz i gotowe!
Dorzuciłam kilka kawałków mandarynki, bo taka jedna bidula mi się po kuchni pałętała. 
Żadnych barwników, konserwantów ani regulatorów typu E.. !


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz