środa, 14 sierpnia 2013

Mazurskie "specjały"

 Wróciliśmy..z tygodniowego urlopu na Mazurach i mam nadzieje, że od dziś nie będziemy gośćmi na swoim blogu:/ Ostatnie tygodnie to życie na wariackich papierach, miliony spraw do załatwienia i przeprowadzka z Londynu.. Miejmy nadzieje, że teraz złapiemy oddech i wszystko będzie toczyło się według jakiś reguł..nie tak poszarpanych jak ostatnio! A co do Mazur... dużo by opowiadać o naszych refleksjach, ale może na początek o tym co tam pałaszowaliśmy:)


Na wstępie powiem..nie gotowaliśmy sami! W końcu to urlop więc wakacje od garów nam się należały..a czy warte to było zachodu? Różnie bywało.. Zakwaterowaliśmy się w Starej Kuźni w Ogonkach nad j. Święcajty.                                
Niby to zajazd niby restauracja a tak naprawdę ogłoszenie samo mówi za siebie...sprzedać i zburzyć! Nie polecamy! Warunki masakryczne, pajęczyny to element wystroju wnętrz, pająki to stali najemcy a kurz to atrakcja dla turystów..pełno i za darmo.Stołowaliśmy się tam raz i to tylko pierwszego dnia, po 10 godzinnej jeździe.
 
 Grzegorz zamówił...ech karkówkę??panierowaną??Tak, właśnie cosik takiego, oblane żółtym, roztopionym serem..z pieczarkami i czymś czerwonym bleeeeee Sztuczne jak diabli:/
A to moje cudo..placek ziemniaczany, nadziany czym dusza zapragnie:/ ogórek kiszony, kiełbasa, boczek, papryka, pieczarki,cebula...a na wierzchu oczywiście żółty ser plus ketchup plus majonez...eeee jak dla mnie za dużo tych rarytasów...nie poczułam, że jadłam coś ziemniaczanego...moje kubki smakowe po prostu się pogubiły:/ Jedyny plus?A w zasadzie minus...porcje były mega wielkie:/
Któregoś deszczowego dnia...bo takich niestety było wiele..wybraliśmy się do Giżycka, w którym grzechem jest ominięcie twierdzy Boyen. Wrażenia wielkiego na nas nie zrobiła, ale kanciapa obok zafundowała nam swojskie klimaty:) Ja dostałam chleb i ogórek kiszony :D
 i...kaszankę :p nieco przesolona, ale co tam!
 A Grześ grillowaną karkówkę sobie wcinał..odstąpił mi kawałek, ale ten najbardziej żylasty :/
 Może to niezdrowe, ale od czasu do czasu kilka grzeszków kulinarnych nie zaszkodzi...
Będąc w Ogonkach chcieliśmy być nieco patriotyczni..i wybraliśmy się do Smażalni Ryb Sambor:/
Wystrój iście PRL-owski, ale co tam nie to najważniejsze! Obsługa tak przemiła, że 0.20gr reszty schowałam do portfela!Napiwku nie dałam i nie żałuje! Masakra jakaś-kobiety na kurs gotowania i obsługi klienta powinny zapisać się w tempie błyskawicznym!
 Mój pstrąg.. od ilości starego oleju nadal mam skurcze żołądka:/
 Zestaw sałatek...eeeeeee mój ogórek był gorzki ..może się czepiam, ale jak płacę to wymagam!
I mężusia szczupak...jak to mówi Grześ...nie najgorszy:) 
Zniesmaczeni pogodą postanowiliśmy zdradzić mazurską ziemię i udaliśmy się na jednodniową wycieczkę na Pomorze..oj warto było tak zgrzeszyć! Przywitała nas słoneczna aura, Malbork uraczył nas przepięknym zamczyskiem a Elbląg zgotował nam kulinarne niebo w gębie..
Jeśli kiedykolwiek będziecie w Elblągu musicie koniecznie zajrzeć do restauracji Oliwka przy ul. Wigilijnej 6:)
Stwierdziliśmy jednogłośnie, że jest to miejsce w którym jedliśmy najpyszniejszy obiad na świecie:) Palce lizać po stokroć. A obsługa jak marzenie..i flirtować potrafi i zazdrosną żonę uspokoi..a Grześ to taki napiwek zostawił, że nawet ręce mu nie drżały ;p
 Zamówiłam wieprzowe roladki z gnocchi i sałatką z pora...to mięsko niami niami było nadziane, czymś tak przecudnym, że kiszki marsza mi grają o każdej porze, jak o tym pomyśle.. ech żebym ja tak gotować kiedyś potrafiła..
 A Grześ...(jego danie to jest to na drugim planie - ktoś zdjęcia nie potrafił zrobić, bo już od samego zapachu racjonalnie nie myślał) zamówił schabowe roladki nadziane kozim serem, czarnymi oliwkami i suszonymi pomidorkami...echhhhhh nie mam siły tego opisywać, po prostu 3 gwiazdki Michelin za całokształt!
W między czasie zajrzeliśmy również do Mrągowa..zamówiliśmy kawusie i drożdżowe, niby domowe ciasto:/ Chyba za długo podgrzewali je w mikrofali, bo było gąbczaste okropelnie :( ale konfitura ze śliwek pychotka.
 I na sam koniec..smutny akcent, bo będzie o najgorszym posiłku jaki w życiu jadłam :( A zdarzyło się to w urokliwych Mikołajkach, w miejscu zwanym Porto Cafe..
Omijać z daleka i nie sugerować się, że je tam dużo turystów...to mylny wskaźnik:/ przynajmniej tym razem...
Zamówiliśmy oboje makaron zapiekany z serem..Grześ wersję diabelską czyli niby ostrą a ja w sosie pieczarkowo-śmietanowym.
 Pierwsza próba rozłupania serowej skorupy..i czar prysł, bo nie wyglądało to na aż
tak beznadziejny przypadek, ale smakowało TRAGICZNIE! Ani to ostre ani pieczarkowe..jestem przekonana, że sosy były robione z torebek..gdyby chociaż je jakoś po ludzku przyprawili, ale gdzie tam! Brrrrrrrrrrrr mdli mnie na samą myśl :/
Urlop urlopem...co średnie tak szybko się nie kończy..ale przetrwaliśmy te Mazury..wspomnienia miłe i niemiłe, doświadczenie cenne i czas zakasać rękawy i samemu coś upitrasić... :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz